sobota, 4 września 2010

kocham twoją naturalność / pożądam jej wypindrzonej

 
On mówi do mnie przed wyjściem z domu, nie maluj się tylko za mocno, lubię ciebie naturalną. Wkładam więc wiele wysiłku, by osiągnąć odpowiedni stopień ulubionej naturalności. (u)dowadniam sobie twarz nawilżającym kremem, dostosowanym odpowiednio do mojego typu cery. Wklepuję go, tak by nie robić sobie przy tym zmarszczek. To taki podkład pod bazę , pod podkład. Następnie wspomniana baza, żeby zmatowić twarz, oraz wzmocnić trwałość makijażu. Kolej na fluid. Zadowolona nakładam, pomału radując oczy ujednoliconym kolorem cery. W końcu mogę się przypudrować, a na koniec dużym pędzlem sypnąć róż na policzki. Wyglądam promiennie, zdrowo, wyraziście. Naturalnie. Na oko serwuję sobie delikatne kreski, rzecz jasna tak, aby nie były zauważalne, gołym okiem. Chcę tylko przyciemnić kontury. Kilka warstw czarnego tuszu na rzęsy, pomadka na usta, w kolorze ust... i część mnie jest gotowa. Żeby wyjść z domu, 'do ludzi'. On mówi do mnie wtedy, załóż szpilki, wiesz które, te wysokie. Próbuję go przekonać, że nie będą pasowały do zestawu ubrań i nie jest to najwygodniejsza forma spacerowania... On na to, ale wiesz jak lubię. Przeklinam w myślach, ja pierdolę, sam sobie kiedyś zainstaluj czternastocentymetrowe obcasy, wtedy pogadamy! Po czym je wkładam poirytowana, ale uradowana, że mój facet podnieca się moim widokiem. O szczęście! I robię taką modną fryzurę, na czasie. Chodzi w niej o to, by wyglądała prawie tak, jak po powstaniu z łóżka. Albo rozwiana wiatrem. Naturalnie. Odżywki, balsamy, jedwab na włosy, kilka gumek, wsuwek. Szarpię je, w sensie tapiruję, wiążę. Palcami wyciągam pojedyncze kosmyki, żeby wyglądało na spontaniczny nieład. I jeb, lakierem po oczach, tfu!, włosach. Nieład utrwalony. Załączam dżinsy, żeby nie sprawiać wrażenia przestylizowanej, bluzkę z odsłoniętymi plecami. Gdybym miała większy bufet, pewnie eksponowałabym przód, nie tył, a tak to się mogę pocieszyć zgrabnymi łopatkami. I tłumaczę sobie, że to bardziej wysublimowana forma emanowania seksapilem, z klasą! Jeszcze tylko kolczyki, perfumy i wyjdźmy już kochanie. On po drodze łapie mnie elegancko za tyłek, głaszcze plecy. Siódme niebo. Widzę jak spogląda na twarze mijających nas mężczyzn, którzy zerkają z pożądaniem na jego kobietę. Z dumy urósł mu penis o kilka cm. Robimy lans-rundkę po centrum miasta, a potem idziemy się upić, w tanecznym klubie. Od wejścia witamy uśmiechnięte, lekko wstawione, znajome twarze. Grzecznościowe wymiany zdań, co tam, jak tam, zajebiście, a u ciebie, u mnie mega też. Wysokie obcasy dają o sobie znać, brajlem przekazują mi, jak rozśmiesza je ta dziewczyńska próżność. To jego wina, myślę. Teraz dumny jak paw, popierdala ze mną za rękę, z tym swoim rosnącym ego. Natura go urodą nie obdarzyła, to sobie mnie przygarnął. Zamiast się teraz irytować, trzeba było wskoczyć w adidasy. Potańczyłabym sobie przynajmniej, pobiegała po klubie.. a propos, gdzie on się podział. Od obracania szyją i wzrokowego poszukiwania, czuję jak dostaję skrętu karku i zeza rozbieżnego. Nie ma. Jest. A co to za szlory, z kim on rozmawia i dlaczego one się tak mizdrzą. I z tymi cycami dojnymi, fuj. Na pewno są bezwstydne i bezgranicznie głupie.. ale zaraz zaraz, chyba mój książę, na niedowypasanym rumaku, zawiesił się w rowie, między cycami, jednej ze swych koleżanek. A jaki makijaż ma, jedna z drugą. Mistrzyni rozpusty, seksu, nierządu! Bez zwątpienia. Może i podeszłabym, do tego towarzystwa, co się tak wzajemnie adoruje, ale zbyt mocno spuchły mi stopy od szpilek...
W domu wylizuję sobie twarz z grubego nakładu upragnionej naturalności. Refleksje na dobranoc. Utwierdzanie się w przekonaniu, że on chce mnie naturalną, sote, a oblepia wzrokiem wypindrzone, wyczesane. I tak rozpędzona w wypluwaniu słów, dochodzę (?!) do luźnej – mini puenty. Wiadomym, że mężczyzna wzrokowcem jest. On, mimo iż wie, że boginie z playboya to twór fotoszopa, a boginki z klubu to.. też (po)twór, to na życzenie, selektywnie o tym nie pamięta.


1 komentarz: